• Autor:Jan Fiedorczuk

Piątka dla Konfederacji

Dodano:
Prezes PiS zabrał głos ws. projektu ustawy ws. ochrony zwierząt. Źródło: Tik Tok
TAKI MAMY KLIMAT || Środowiska tworzące Konfederację od lat oskarżały PiS, że jest pseudo-prawicą i pod konserwatywnymi sztandarami przemyca lewicowe postulaty. Rządzący, którzy z taką mocą (przy fanfarach np. Agnieszki Holland) forsują przepisy dotyczące ochrony zwierząt, uwierzytelniają te oskarżenia. „Piątka dla zwierząt” to woda na młyn konfederatów.

Podstawowym problemem polskiej prawicy-na-prawo-od-PiS (antysystemowej, narodowej, wolnościowej etc.) jest monopol Kaczyńskiego na prawicowość. Dopóki w zbiorowej świadomości PiS jest bastionem prawicy, dopóty mniejsze organizacje nie mają szans zaistnieć. Chyba że uznają wyższości prezesa (vide Solidarna Polska).

Dlatego też środowiska antysystemowe, które nigdy nie chciały się podporządkować Kaczyńskiemu, od lat starały się podważyć „prawicowość” Komendanta. Korwiniści wyzywali go od socjalistów („Nie ma różnicy pomiędzy Hitlerem, Kwaśniewskim, Kaczyńskim” – JKM), z kolei narodowy zarzucają PiS-owi, że pod płaszczykiem konserwatywnych haseł po cichu toruje drogę dla LGBT.

Do tej pory ta taktyka nie przynosiła większego sukcesu, jednak czasy się zmieniają, politycy starzeją, kadry wymieniają. Zmieniają się również sami wyborcy. Kwestia zwierząt i przemysłu futrzanego jest po prostu kolejną odsłoną tego samego sporu, który obserwujemy od lat.

Uderzenie

W działaniach rządzących ciężko nie dostrzec hipokryzji. Przemysł futrzarski może zostać zlikwidowany, bo to ładne małe, ładne zwierzątka. Żal serce ściska i spora część społeczeństwa w naturalnym ludzkim odruchu im współczuje. To zrozumiałe – tak działamy jako ludzie. Emocje biorą górę,

O ile jednak przemysł futerkowców jest na straconej pozycji, to ten sam los nie czeka olbrzymich zagranicznych koncernów, które sprzedają fast foody i wcale lepiej nie traktują zwierząt. W końcu łatwiej zająć się polskimi drobnymi przedsiębiorcami, niż np. przynoszącym miliardowe dochody rynkiem kurczaków w panierce. Jak zwykle ucierpią mali i niegroźni, podczas gdy wielkim tego świata nic się nie stanie. Po prostu ból norek jest lepszy niż ból kurczaków.

Ten zarzut hipokryzji jest bardzo istotny, bo został momentalnie podchwycony przez polityków Konfederacji oraz środowiska broniące przemysłu futrzarskiego. Po Internecie od kilku dni hula nagranie, na którym Ewa Zajączkowska (Świat Rolnika) pyta wprost Beatę Mazurek, jak do tego mogło dojść, że PiS rach-ciach potrafi przeforsować projekt likwidujący całą branże, bo zwierzęta cierpią, a od pięciu lat nie potrafi się zająć kwestią aborcji. Mina europoseł PiS uwieczniona na kamerach – bezcenna.

Konfederaci zwietrzyli łatwy łup i od razu zaczęli niemal bombardować PiS zarzutami. Wystarczy rzucić okiem na twitterowe konto lidera ugrupowania Krzysztofa Bosaka, które dosłownie jest zalane zarzutami pod adresem rządzących.

Pojawiły się od razu insynuacje o finansowaniu Konfederacji przez futrzarzy, o powiązaniach z o. Rydzykiem (nie jest przypadkiem, że Ziobro stara się nie dopuścić do przegłosowania ustawy) itp., ale to wszystko wydaje się drugorzędne. Kropla drąży skałę – pro zwierzęcy sygnał od PiS-u trafia do liberalnych kręgów, które i tak nie poprą Kaczyńskiego, a po nosie dostają wyborcy prawej strony. A już sytuacja, w której Sylwia Spurek, Marcin Celiński czy Agnieszka Holland zaczynają bronić Kaczyńskiego, to dla Konfederacji po prostu spełnienie marzeń.

Po co?

Jaka jednak stoi argumentacja za tak ostrymi przepisami, które forsują rządzący? Skąd się wziął ten pomysł? Pojawiły się głosy, że PiS w ten sposób chce „zejść do centrum” oraz pozyskać młodych. Obie tezy nie wydają mi się trafione. Żadne „schodzenie” się nie uda, jeżeli kilka tygodni później PiS zaprezentuje ustawę dotyczącą dekoncentracji mediów, która ponownie rozgrzeje debatę do czerwoności. Podobnie z młodymi wyborcami. Zwolennicy tzw. praw zwierząt zazwyczaj idą w parze z liberalizmem światopoglądowym, a osoba domagająca się rewolucji obyczajowej, nie zagłosuje na PiS bez względu na to, jak się będzie nad Wisłą żyło norkom, łosiom, jeleniom, sarnom i dzikom.

Nie siedzę w głowie Kaczyńskiego, ale gdybym miał strzelać, to moim zdaniem wyjaśnienie jest najprostsze z możliwy. Prezes PiS – jakkolwiek by to banalnie nie brzmiało – forsuje te przepisy z dobroci serca. Jego stosunek do zwierząt jest znany od dawna i naprawdę wydaje mi się, że cała kołomyja, którą obserwujemy, jest jedynie następstwem jego prywatnego widzimisie. Jeżeli coś się uda ugrać przy okazji (sprawdzić Solidarną Polskę np.) to tym lepiej, ale istotą tychże zmian jest jego prywatny pogląd.

Potwierdzeniem tego jest fakt, że gdyby PiS chciał w ten sposób zgarnąć nowy elektorat, to wystartowałby ze zmianami przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, a nie po zakończeniu maratonu wyborczego. Przeciwnie, Kaczyński zapewne zdaje sobie sprawę, że kwestie klimatyczne i zwierzęce są drażliwe dla prawicowego wyborcy i właśnie dlatego ich nie ruszał do tej pory.

Fanaberia prezesa

Jeżeli to jest prawdą, to oznaczałoby, że dla własnej fanaberii, Kaczyński postanowił wyrzucić kilka tysięcy ludzi na bruk, dać im rok (!) na zwinięcie interesu, który budowali przez lata i nie proponując żadnego odszkodowania, żadnego ugodowego rozwiązania, sugerować, że jego plany powinien poprzeć „każdy dobry człowiek”.

Tylko że te rozwiązania nie uderzą jedynie w kilka tysięcy „złych ludzi”, którzy bezpośrednio pracowali na fermach. Uderzą one również w inne odnogi gospodarki, w innych przedsiębiorców („klasę wyzyskiwaczy”), którzy byli powiązani z futrzarzami. Bo przecież gospodarka to zespół naczyń połączonych – nie da się wyjąć jednego klocka i nie naruszyć reszty konstrukcji.

Nie mówię już o tym, że PiS tymi działaniami wysyła jasny przekaz do inwestorów – nie możecie być niczego pewni. Dzisiaj pada branża futrzarzy, ale na kogo jutro wskaże nieubłagany palec prezesa? Tego nikt nie wie.

Nakłada się na to poniekąd cała polityka forsowana przez PiS – rewolucja w sądach, obciążenia socjalne, ciągłe wzywanie na dywanik w Brukseli itd. I, tu warto podkreślić, nie twierdzę, że PiS sam za to wszystko odpowiada. Nie, część tych spraw jest na jego własne życzenie, ale część ewidentnie zostało rozdmuchane czy to przez opozycję totalną, czy przez zagraniczne ośrodki. Niemniej bez względu na fakt czyja jest to wina, to dla inwestorów sygnał jest jasny – lokowanie swych pieniędzy w Polsce jest po prostu ryzykowne.

A przecież można zwiększyć bezpieczeństwo zwierząt, zadbać o ich życie, jednocześnie nie niszcząc życia tysiącom ludzi. Można uregulować przepisy, podjąć dialog, zarządzić kontrole, zorganizować „okrągły stół” z przedsiębiorcami i animalsami. No ale to się nie mieści w rewolucyjnej retoryce Zjednoczonej Prawicy.

PiS prezentował się jako partia „zwykłych Polaków”. To ten wizerunek dał im zwycięstwo w 2015 roku oraz pozwolił utrzymać władzę w roku 2019. Prezentując jednak taką butną obojętność na interesy obywateli, rządzący nie powinni być zdziwieni, jeżeli ci „zwykli Polacy” poszukają w przyszłości alternatywy politycznej.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...